Dla tych kochanych
którzy cierpieliby z braku
Dla tych samych
którym byłoby trudniej
Choć to takie ulotne
tymczasowe
i ciągle się zmienia
Póki są
Ma to sens

Dla tych kochanych
którzy cierpieliby z braku
Dla tych samych
którym byłoby trudniej
Choć to takie ulotne
tymczasowe
i ciągle się zmienia
Póki są
Ma to sens
miało być i było
oczko
w pewnym sensie pełnia
choć żartu i zabawy mniej
spoczko
otwarcia
zmieniły się w zamknięcia
bez parcia
bez zdjęcia
gładzę czaszkę łysą
cieszę się
że ciągle my są
póki co…
– co Ty na to?
– bez odpowiedzi: Pstro!
balansuje na granicy światła i cienia
życie odmienia
przez wszystkie przypadki
nie przywiązuje się do wyobrażenia
o sobie
każdej osobie
odpuszcza
pełne płuca powietrza
nabiera się
wypuszcza
przyjemnie
czasem nie
nieodmiennie
chce
będąc pewny wygranej
los na loterii wyciągnąłem średni
niemożliwe żebym przegrał
przecież my nieśmiertelni
więcej szczęścia
mniej rozumu
niechęć do owczego pędu tłumu
między dżumą a cholerą wybory
same ryzyka
życie znika
w głowie potwory
mamy swoje słuszne decyzje
a już po czasie
każdy lepiej zna się
choć nigdy nie sprawdzimy równoległych zdarzeń
pozostaje przyjąć
losu precyzję
– gdzie pan być chce?
– za 5 lat?!
głowa mnie boli na samą myśl
dostałem skrzydłem motyla w skroń
gdy wpatrywałem się mu w oczy
gdzieś go już widziałem?
niemożliwe
choć historia kołem się toczy
to dlaczego pyta mnie
czy my się znamy
okiem mruga
to nie oko
to na skrzydłach hologramy
wieloletnie cisze trwają tyle
co smutna melodia w tle
gdy na nieruchomych krajobrazach motyle
rozsychają jak niedomknięte wieczne pióro
co nie może napisać
choć chce
nie dokończona historia
pcha się na usta bezdechem
bezradnym rozłożeniem rąk
krzywym uśmiechem
grymasem
obroną przed kolejnym ambarasem
końcem świata
który się skończył
który ciągle żyje
choć nie może
do czucia braku
dołączyło życie bez smaku
zmysł dotyku
ból przy przełyku
dźwięki też rażą
oczy przymglone
też kiedyś muszą zniknąć
jest czas przywyknąć
ciężar gatunkowy zdarzeń
przyzwyczajenia
jak prędkość ziemi na orbicie
podobno się nie zmienia
a jak tak
choć to trwa
zauważam to inaczej
gdy jeszcze niby wszystko gra
to tylko kwestia czasu
gdy za horyzontem
bez hałasu
zniknę
znów się zmienię
nim przywyknę
Dotykam ciała
nie działa
nie żyje
Jak maszyna
bez energii
Wyciągam szyję
by jak najbliżej
doświadczyć śmierci
Niewiarygodne
że nieco niżej
niż skóra
ja ty ono i to
ta sama natura
Rozluźniam się świadomie
póki mogę
nim stężeję
gdy zakończę drogę
ciekawy to stan
kiedy już
jest ok
tak jak jest
gdy nie chcę więcej
nasyconym
usiadłem
i patrzę
słucham
czuję
mogę
szybko pobudzić
nagle wystudzić
delikatne ruchy świadomości
znasz mnie takiego?
ja też nie
poznajmy się
mówią mi A.
nie przywiązuję się
biorę co dziś da
równie dobrze mogę iść
i stać
nawet na głowie
nie potrafię zmieścić TO w słowie
wiesz
też się ciesz 😉
Ciśnie mi się na usta
żem zupełnie pusta
pusto w brzuchu
pusto w głowie
w każdym słowie
nic
fotomontaż
pic
W kosmosie próżnia
takoż w atomie
więc się nie wyróżniam
w budowie
Pełnia nicości…
każda
kolejna
l i t e r a
z a c z y n a
u w i e r a ć
zatoczyłem koło
nie jest mi wesoło
ani smutno
coś do mnie dociera
choć czasem doskwiera
gdy głowę utną
stoję
a pociąg jedzie
ziemia się kręci
droga mleczna płynie
wszechświat się rozszerza
nie ujarzmię tego zwierza
raz spłoszony wielkim wybuchem
niesie nas wszystkich
a kiedy spadniesz zmęczony ruchem
polecisz bezszelestnie w górę
w spokojnej ciszy
Dzień mamy
i noc
pod grubą warstwą czarnych dziur
świta mi myśl
że i ten wierzch
w pewne południe
czeka zmierzch
A póki co
na północ od gwiazdy
zwijam przestrzenie w cienkie struny
nikną pory
dziwny to stan
anim zdrowy anim chory
sen mi się śni
niezależnie od nocy
i dni
a myślałem żem przebudzony
wezmę więc kocyk
albo prześcieradło
nakryję ducha
gdyby lunatykujące ciało spadło
patrz
słuchaj
i wiedz – to wszystko mary
śnię ten sen
czasem świadomie
chwilowe zen
w mojej komie
oprócz praw
i lew
jest w okolicy
mimo braw
ten zew
wciąż bije z licy
ślepy traf
go wbrew
wiedzie ulicy
żadnych gaf
to szef
a wszyscy dzicy
STOP!
Kij w szprychy!
Nie nakręcaj psychy!
Zacznij od nowa
Święto to umowa
Dziś o świcie
przypłynęło do mnie morze
szumiąc niezbyt skrycie
pomyślałem
a może
złudzenia tylko tworzę?
Przecież spałem!
Zgiń! Przepadnij nocna maro!
O boże!
Naprawdę wokół mokro i szaro!
A ja sam w łupince świadomości
co przecieka…
Nie ma gdzie uciekać
Poddaję się rzeczywistości
nie jestem przecież z cukru
chociaż’m słodki
robię żagiel z białej flagi
płynę dalej nagi
jaźni środkiem
chleb moczony w wodzie
o słońca wschodzie
chrzęst myśli pod zębami czasu
zużyta maszyna – coraz więcej hałasu
jesteśmy niewymienni
podparci kijami myśli
albo ich braku
w ignorancji niezmienni
bośmy przyszli
bez strachu
co mi jeszcze trzeba
oprócz tego chleba
zbyt twardego nieco
nim się kruki zlecą?
może krótkiej chwili
w ciszy
tej jednej kropli…
Mają silną grawitację
i zawsze rację
Zbliżają się wciąż do siebie
lecz odległość nie maleje
co się dzieje?
Jedno spada
drugie ucieka
to nie jest wada
tamto nie kaleka
kręcą się w kółko
niezrozumienia
jak pory roku!
Ciągle się zmienia!
Ziemia i Księżyc – układ kosmiczny
taki odwieczny związek karmiczny
mijają tysięczne doby
a oddziałują na siebie
w te same sposoby
To normalne – są częścią wszechświata
gdzie wszystko dookoła siebie lata
dobrze że w bezpiecznej odległości
bo kolizje nie są źródłem radości
W morzu martwym pływały dwa śledzie
O jedzenie się nie martwiły
„Jakoś to będzie”
mówiły
i miłością żyły
Morze w końcu wyschło na wiór
Śledzie odpłynęły ostatnią z dziur
Zrządzeniem losu dziwnym
trafiły w czerwone morze
Jaka tu dziwna woda! O boże!
A fuj! Kochany mój!
Rybom naiwnym
opowiadały o życiu na słonej pustyni
a oni jedyni!
Co rusz się nabijały
na brak zrozumienia
Miałki swą różnorodnością ten akwen cały
stwierdziły
Do widzenia!
Tunelem w czasoprzestrzeni
wpłynęły w morze czarne
myśląc że to coś zmieni
i owszem!
Na przeżycie szanse marne
w tej otchłani czarnej dziurze
za to na utratę zmysłów
całkiem duże
Pogubiły się w ciemnościach
tlą się w nich nadzieje małe
że rozwiążą swe problemy
kiedy trafią w morze białe
Cóż z tego
przecież nie znają tam dróg
nie mają nawet nóg
lecz to nie przeszkadza marzyć
że przecież wszystko może się zdarzyć
kraj-obraz
obraz kraju
w którym ludzie narzekają
raz po raz
chociaż nie chcę
mnie dopada
ego łechce
dobrze gada
w środku nas
a potem kac
płaskim jak plac
brudny
choć sam moment taki cudny
nie chcę was!
bez obrazy
robiłem to wiele razy
lecz po dłuższym poście
męczą mnie tacy goście
mówię pass…
Czyste piękno ptasich treli
ma też swoje brudne strony
Czyli gdzie drwa rębią
choćbyśmy nie chcieli
wiórów lecą całe tony